29 kwietnia 2014

8 kwietnia 2014

Latanie

Popełniłam swego czasu taki oto rysunek (mniejsza o powody, dla których to zrobiłam). Najfajniejsze w nim jest jednak to, że gdy obrócimy go w lewo, wyglądam, jakbym była najebana pijana (albo naćpana, co również można interpretować w kontekście latania).

...więc nie mówcie mi, że perspektywa nie ma znaczenia.

4 kwietnia 2014

RIP Layne

5 kwietnia.
równe dwadzieścia lat od śmierci Kurta Cobaina. ale nie o tych chciałam dzisiaj. chociaż, gdy piętnaście minut po północy usłyszałam w radiu Smells'a, rozkręciłam radio na maksa i jak głupia zaczęłam krzyczeć tekst, który wciąż jeszcze pamiętam. tekst utworu, który rozpoczął moją podróż z Muzyką.

dwunastą rocznicę zgonu obchodzi dziś również koleś, którego widzicie na powyższym rysunku - Layne Staley z Alice In Chains. tego Alice In Chains, które ratowało mi życie tak wiele razy.

5 kwietnia to w ogóle data dla mnie szczególna - w roku dwa tysiące dziewiątym ruszyło internetowe radio RMF Grunge, które kształtowało wówczas mój gust muzyczny; dwa lata później o mało co, a nie znalazłabym swojego pierwszego zespołu... Ale najlepsze miało nadejść w roku dwa tysiące dwunastym.
Trafiłam wówczas do Fermentu. Pamiętam ten dzień, widziałam na Pietrynie mnóstwo osób w koszulkach Nirvany. Ja też taką miałam wtedy na sobie. To było niczym oszukać przeznaczenie - po drodze kupiłam w Riffie pałeczki do perkusji. Nawet nie zamierzałam wtedy uczyć się grać na perkusji, do Fermentu poszłam kształcić skille na gitarze elektrycznej. Pałeczki chciałam po prostu wrzucić do kubka z ołówkami na biurku, bo zawsze uważałam, że to wygląda po prostu fajnie. Koniec końców, przydały mi się cztery miesiące później: całkiem z dupy zostałam perkusistą. Dzięki Fermentowi. Gdyby nie on i ludzie, których tam poznałam, nie sięgnęłabym pewnie nigdy po metal.
Czasami lubię sobie wkręcać, że miało to jakiś związek z ówczesną, dziesiątą rocznicą śmierci Layne'a.

dobra, koniec pierdolenia.